Z Pamiętnika Ginger Jones: Moja Dolina Muminków.

9:00

Robię listę, bo tylko lista pomoże mi ogarnąć to wszystko umysłem. A ogarnąć muszę nie tylko siebie, ale też całe, wielkie przedsięwzięcie od strony organizacyjnej. Zapisuję wszystko na żółtych karteczkach, towarzyszkach wszelkich niedoli.

Ciepłe swetry, porządne buty i termoaktywne gatki. Dużo termoaktywnych gatek, tylko dzięki nim przetrwam zimę.

W międzyczasie dzwonię do agencji nieruchomości, dostawcy Internetu i firmy ochroniarskiej.

Dorzucam kolejny sweter i po chwili namysłu dopisuję termofor, w końcu od przybytku głowa nie boli. Odmarznięty tyłek natomiast, tak.

Czeka mnie następna przeprowadzka. Tym to zabawniejsze, że w pierwszym zamyśle Rudość Życia powstała właśnie po to, by relacjonować moim najbliższym życie na kontrakcie. Tyle że kontrakt miał być jeden, na kielecczyźnie. Tymczasem, przenoszę się po raz trzeci.

Do Rabki-Zdroju.

Zaczynam o sobie myśleć w kategoriach Włóczykija, szkoda tylko, że nie dane mi jest wrócić na zimę do mojej własnej, osobistej Doliny Muminków.

10:30

Dzwoni telefon, odbieram pełna nadziei na szybkie rozwiązanie moich problemów.

Biuro w Rabce jest! Zacieram łapki i gratuluję sobie w myślach szybkiej akcji organizacyjnej. Prawie już sama podaję sobie rękę i klepię się po plecach, jednocześnie obmyślając kolejne kroki.

Słyszę jednak: nie jest ogrzewane.

NIEOGRZEWANE?

Mam na głowie piątkę Włochów, którzy zimą wystawiają twarze do słońca w + 15 st. Celsjusza. I ja mam im powiedzieć, że biuro oczywiście jest. Duże i przestronne. Ale NIEOGRZEWANE!?

Zamiast poklepywać się po plecach, klepię się otwartą ręką w twarz. Wcale nie metaforycznie.

Otrząsam się i nakazuję sobie spokój. Spokój i profesjonalizm. I dużo dystansu do tego wszystkiego, co się wokół mnie dzieje.

10:32

Nic to, z mieszkaniami w miasteczku turystycznym problemów być nie powinno.

W końcu co mi mówił kolega, który z tamtych okolic pochodzi? Ludzie chętnie wynajmują, mieszkań jest pełno, wystarczy dla wszystkich i jeszcze przebierać będzie w czym!

No to uśmiecham się i pytam o sześć niewielkich mieszkań dla naszej szóstki przeprowadzkowiczów.

Panu przez telefon rzednie mina i słychać to aż za dobrze.

Mnie też rzednie z automatu, popijam bezgłośnie herbatę i czekam na werdykt.

Otóż w tej chwili nie ma nic.
Nic, zero, null.

Najwyraźniej, jeśli się chce zamieszkać w Rabce, najlepiej poszukać sobie miejsca w pensjonacie.

Słysząc to odstawiam herbatę z impetem. Gorący jeszcze napar rozchlapuję po całym biurku, zalewam nim całą armię żółtych karteczek, dzięki którym jeszcze wiem co i jak.

Mielę w ustach przekleństwo. Teraz jestem trochę bardziej jak Mała Mi, chociaż minę mam bardziej jak Ryjek.

Spokojnie, proszę się nie denerwować. Oni z Panią pójdą na długoterminowy wynajem.

Tak, oni ze mną tak. I ja z nimi może też. Ale czy Włosi pójdą?

road-163518_1280

12:45

Druga agencja, do której zadzwoniłam dzień wcześniej, wciąż nie daje znaku życia. Nie byłam nigdy w Rabce, ale to chyba nie jest tak, że tam życie nie dzieje się wcale?

Dzwonię do rodziców. Tata zawsze ma dobre pomysły, a mama pocieszy, choćby było naprawdę źle.  Jadą gdzieś, rozmawiają ze mną na pół gwizdka. Pomrukują i przytakują, kiedy opowiadam o mieszkaniowej katastrofie.

O której wychodzisz?

Sprawdzam maila. Agencja ciągle milczy, mimo obietnicy kontaktu. Piętrzą się za to inne nieodczytane maile.

Posiedzę jeszcze.

Długo?

Tyle, ile będzie trzeba.

Zadzwoń jak wyjdziesz.

W mojej głowie zapala się czerwona lampka, ale odpędzam nieprzyjemne myśli i nie pozwalam sobie na żadne gdybanie. Kiedy ostatnio tak gdybałam, tata zwichnął rękę na drabinie. Ale w moje przeczucia nadal nikt wierzyć nie chce.

Zamiast tego sprawdzam listę.

Nie żebym wybierała się na narty, ale kurtkę narciarską też zabiorę. Jak szaleć to szaleć!

13:30

Jedną ręką jem kanapkę, drugą kończę tłumaczenie. Gdybym miała trzecią, pewnie odebrałabym telefon od oddzwaniającej firmy ochroniarskiej.

Kto mi pozwolił się tym wszystkim zajmować? Ja się pytam, kto wpadł na to, że podołam?

Bo przecież to nie tak, że ktoś mnie pytał o zdanie.

Rzucam kanapką, talerz chwieje się niebezpiecznie, ale zatrzymuje się na krawędzi biurka.

Nie zdążyłam odebrać, więc oddzwaniam.

Nie przewidziałam tylko, że Pan z Ochrony także może mieć pytania. Na przykład o metraż biura, którego nie mamy. I że skoro nie mamy, to po co ja właściwie dzwonię?

I znowu zbiera mi się na gdybanie. Bo gdyby dali mi więcej niż tydzień na ogarnięcie tego wszystkiego i dwa na przeprowadzkę, to może znalazłabym biuro z ogrzewaniem.

A może nie.

Czarne scenariusze odkładam na potem. Wzdycham, dziękuję Panu z Ochrony i obiecuję zadzwonić, kiedy już będzie wiadomo coś więcej.

Do firmy sprzątającej nie szukam nawet numeru. Oni też będą pytali o metraże, lokacje, ilości i odległości. Czyli o rzeczy, o których nie mogę mieć pojęcia.

Wracam do tłumaczeń, do tego co jeszcze jakoś mi wychodzi. Nagminnie odświeżam też maila w oczekiwaniu na wieści o mieszkaniach.

the-sun-470317_1280

16:45

Pielgrzymki żądnych informacji Włochów odprawiam mniej więcej co godzinę. Znalazło się co prawda jeszcze jedno biuro, ale jest dwa razy mniejsze, więc zupełnie odpada. Wygląda na to, że tym samym skończyły się nam się opcje.

Z polecenia dzwonię zatem do jednego z Pensjonatów. Proszę przynajmniej o ofertę, żeby nie iść do Szefa z pustymi rękami. Rzeczywiście, oferta pojawia się w przeciągu 15 minut. A wraz z nią telefon.

Pani nie wie, czy podała tam dobre ceny.

Bo może, wie Pani, podaliśmy za małe?
No cóż, mój budżet ta oferta przewyższa dwukrotnie.

Kręcę tylko głową. Wygląda na to, że szukamy dalej…

18:30

Agencja milczy nadal, a ja wreszcie odkopałam się spod sterty maili i odtworzyłam zalane wcześniej herbatą karteczki. Jutro młyn zacznie się od nowa, a na razie wyłączam komputer i światło w gabinecie. Wzdycham i marzę o tym, żeby być już w domu.

18:31

Oddzwaniam do rodziców, kiedy tylko zamykają się za mną drzwi biura.

Do pokonania mam cztery piętra, przy odrobinie szczęścia skończymy rozmowę zanim wyjdę na mróz i nie odmarzną mi palce!

Wyszłam.

Gdzie jesteś?

Na schodach. Sama. Co się stało?

Nic, pytam tylko.

Już wiem, że nie dzieje się nic złego.

Kazałeś mi zadzwonić.

Martwię się, jak idziesz do domu sama po ciemku.

Przewracam tylko oczami. Ile razy jeszcze powiem im, że nie mam już 15 lat?

Tatooo, zawsze tak chodzę. A teraz muszę ubrać rękawiczki, więc…

Wychodzę na zewnątrz i coś mi nie pasuje.

No, to już możesz ze mną rozmawiać bez telefonu.

Patrzę i oczom nie wierzę. Ślizgam się po drodze, ale wreszcie dopadam taty. I mamy.

Jeśli zastanawialiście się kiedyś, po kim to mam, to właśnie po nich. Szczyptę szaleństwa, coś z łazika i głód przygody. Do tego dobry plan i niesamowite wyczucie czasu.

Bo tylko tak potrafię wytłumaczyć, dlaczego przejechali prawie 400 km tylko po to, żeby spędzić ze mną czwartkowy wieczór. Sami rozumiecie, że nie mogłam puścić ich samych do domu w piątek rano.

To dzięki nim wiem, że można. I żadne góry mi nie straszne!

 

k natomiast tak.

Nieruchomości nie odbierają, hotele wypełniają uczestnicy zimowisk i czekających na cudowne uzdrowienie pensjonariusze sanatoriów wszelakich. Pięknie, po prostu wspaniale!

No, cóż… nie jestem Bobem Budowniczym, ale przecież dam radę!

Najtrudniejszy pierwszy krok

 

Potem łatwo mija rok

 

6 uwag do wpisu “Z Pamiętnika Ginger Jones: Moja Dolina Muminków.

Dodaj odpowiedź do Rudość Życia Anuluj pisanie odpowiedzi